-

tomasz-kurowski : człowiek od genomów ([email protected])

Selekcja i integracja

Profesor Święcicki w swoim świetnym felietonie rozważał do czego potrzebna jest szkoła - "szkoła" w znaczeniu szerszym niż sama placówka edukacyjna - zwracając szczególną uwagę na rozwój ucznia w dziedzinach opisanych jako psychologia stosowana, którego to rozwoju nie zapewni mu panosząca się w ostatnich czasach edukacja zdalna. W komentarzach pojawiła się zaś nazwa Eton College, co posłużyło mi za wymówkę do podniesienia innej, równie nie do (zdalnego) zastąpienia, roli szkoły, związanej nieco mniej z rozwojem ucznia, a więcej z tym, co nazwałbym integracją środowisk. Na marginesie: zdarzyło mi się wspomnieć, że miewam pewne obawy przed monotematycznością i wjeżdżaniem w każdym komentarzu w koleiny opisane znakiem "a u nas w Anglii to...", ale ostatecznie pisuje się na znane sobie tematy, a różnice i kontrasty bywają podstawą do ciekawych refleksji i dyskusji.

Sugeruję, że to sprawy mi znane, choć tak naprawdę osobisty kontakt z brytyjską edukacją miałem jedynie od poziomu studiów wyższych. Jest to jednak stały temat dyskusji wśród znajomych posyłających pociechy do tutejszych szkół, kupujących nieruchomości, a także zainteresowanych tutejszymi reformami edukacyjnymi, które stanowią tu jedną z głównych linii frontu, wobec których od dekad określają się politycy i wyborcy głównych partii. To więc temat żywy i niejako przez osmozę przenikający do umysłów mieszkańców Wysp. Przy tym polska reforma systemu oświaty sprzed paru lat dostarczyła mi wielu okazji do dyskusji na te tematy z polskimi znajomymi, przy których to dyskusjach często wypływały porównania z systemem brytyjskim. Wtedy jeszcze nie komentowałem na Szkole Nawigatorów, więc tu podzielę się perspektywą (może nieco lepiej przez to przetrawioną) dopiero teraz.

Według słów moich znajomych, ostatnia polska reforma polegała na likwidacji gimnazjów, tudzież na przywróceniu ośmioletniej szkoły podstawowej, ale ja upierałem się zawsze przy tym, że jednak na przywróceniu czteroletniego liceum. Oczywiście od strony wyczerpującego przedstawienia zmian to najgorszy z dostępnych opisów, bo przywrócono też na przykład pięcioletnie technikum, ale rzuca on światło na to co uważałem za wyjątkowo ważny aspekt reformy, stąd trzymałem się go z nieznośnym dla znajomych uporem. Sam jestem dzieckiem eksperymentu lat 1999 - 2017, podobnie jak wielu z moich rozmówców. Uczęszczałem kolejno do sześcioletniej szkoły podstawowej, trzyletniego gimnazjum oraz trzyletniego liceum. Przy tym jako wczesny rocznik tego systemu jako dziecko oburzałem się na widoczną gołym, dziecięcym okiem fikcyjność rozdziału dwóch pierwszych etapów. W powstałych z dnia na dzień gimnazjach łatwo było zobaczyć przybudówki podstawówek, często zresztą - jak moje gimnazjum - powstałe z ich podziału i wciąż zajmujące te same budynki. Sprawdzian kończący szkołę podstawową był formalnością, kończącą się przejściem uczniów - niemal całymi klasami - do gimnazjum w innym skrzydle gmachu, tudzież na drugą stronę ulicy. Ukradziono nam jedynie rok szkoły średniej - tak patrzyłem na to ja i wielu moich kolegów. Problemy, na których woleli się skupiać przeciwni reformom dorośli, jak stres przedwcześnie przymuszanych do egzaminów dwunastolatków czy naganne zachowanie najstarszych gimnazjalistów, były dla nas niezrozumiałe i frustrująco mijały się z kwestią istotną, czyli wspomnianym wyżej rabunkiem.

Dlaczego była to w naszych oczach taka zbrodnia? Szkoły podstawowe opierały się na rejonizacji. Z dobudowanymi do nich gimnazjami było mimo pozorów podobnie - jak pisałem, egzaminacyjna selekcja bywała fikcją, a poza tym wielu rodzicom, którzy dali się już zmusić do tolerowania egzaminacyjnego stresu u dwunastoletnich pociech, nie bardzo uśmiechało się posyłanie ich do bardziej oddalonych od domu szkół. Przy tym rejonizacja w nieszczególnie jeszcze rozwarstwionym geograficznie społeczeństwie (w porównaniu na przykład do angielskiego, o czym wówczas jeszcze nie wiedziałem i do czego jeszcze nawiążę) skutkowała klasami złożonymi z bardzo szerokiego przekroju społeczeństwa. "Prymusi" ciężko znosili poczynania "łobuzów", a jeszcze gorzej to, że poziomem nauczenia trzeba było zawsze równać w dół, do najmniej rozgarniętych członków klasy. Jak zbawienia wypatrywano tej prawdziwej selekcji, kiedy posortowani prawdziwym egzaminem wybierzemy sobie według umiejętności i zainteresowań szkołę i klasę o odpowiednim poziomie czy profilu, gdzie wreszcie znajdziemy się w towarzystwie na (swoim) poziomie. To była oczywiście dość naiwna perspektywa oparta na nastoletnich frustracjach, ale było w niej coś z prawdy.

Wspomniana prawdziwa selekcja to właśnie punkt, w którym problematyka polska styka się z brytyjską. Przy czym samo słowo "selekcja" stosuję tu anachronicznie, przyjmując poznaną w późniejszym życiu brytyjską frazeologię przy opisie moich - jak najbardziej polskich - czasów szkolnych. Nie nazywaliśmy tak tego wówczas, a w Polsce i dziś chyba nie mówi się o tym w ten sposób. Szeroko dyskutowana problematyka oświaty w Wielkiej Brytanii zasadza się jednak przede wszystkim na kwestii selektywności. Selekcja, do której (nie znając jej imienia) wzdychaliśmy jako nastolatkowie, i której odroczenie tak nas oburzało, jest bowiem na Wyspach zakazana.

Obecny system angielskiej i walijskiej (system szkocki jest nieco inny, choć równolegle wykluczył selektywność) oświaty powszechnej wprowadzono stopniowo, z inicjatywy kolejnych rządów Partii Pracy, na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Opiera się on na comprehensive schools, czyli dosłownie szkołach powszechnych (lub kompleksowych). Ta powszechność polega na ściśle rejonowym naborze uczniów, co skutkować ma kompleksowym przekrojem lokalnej społeczności w każdej ze szkół. Poprzedni system państwowej oświaty był selektywny, oparty o egzaminy, do których przystępowały dzieci w wieku 11-12 lat. Na podstawie egzaminu uczniowie mogli rozpocząć edukację w odpowiadającej wynikowi szkole, przy czym te najwyższe poziomem nosiły miano grammar schools. System ten miejscowa lewica krytykowała jako mający wprowadzać nowe, oparte jakoby o inteligencję, podziały i uprzedzenia klasowe. Ciekawostką jest fakt, że słowo "merytokracja" ukuto właśnie w ramach tej krytyki, jako zdecydowanie negatywne określenie zjawiska, który postanowiła powstrzymać lewica [1].

Należy dodać, że choć istotnie zakazane jest otwieranie kolejnych tego typu szkół, to do dziś ostała się garstka [2] selektywnych grammar schools, obronionych przed reformą sprzed półwiecza przez swoje władze lokalne. Wciąż odbywają się więc egzaminy, a rokroczna walka o edukację według uzdolnień zamiast miejsca zamieszkania jest głośna i zażarta - o każde miejsce walczy ponad dziesiątka chętnych. Postulat wskrzeszenia grammar schools pozostaje również stałym elementem repertuaru prawicowych polityków pragnących pozować na wyjątkowy konserwatyzm. Dla równowagi, straszenie konserwatystami chcącymi pogłębić podziały klasowe wskrzeszeniem grammar schools to również stały element repertuaru polityków lewicy.

Powyższą problematykę w zagranicznej świadomości zdecydowanie przysłania obraz wspomnianego na początku Eton College i elitarnych brytyjskich public schools [3] w ogóle. To mocna, międzynarodowa marka, stale obecna i promowana w popkulturze, również w wersjach całkiem fikcyjnych, jak Hogwarts z serii książek i filmów o Harrym Potterze. Każdy ma jakieś pojęcie (czy raczej: wyobrażenie) o tych brytyjskich kuźniach elit i stereotypach z nimi związanych. Dla mnie najciekawsza jest wciąż kwestia integracyjna, związana ze perspektywą, że brytyjskim światem polityki i biznesu rządzą old boys’ clubs, to znaczy kluby powiązań i znajomości zawiązanych jeszcze w czasach szkolnych, a najpóźniej na uniwersytetach w Oksfordzie i Cambridge. Przy tym ciekawy jest aspekt stereotypu, który na Wyspach jest bardzo istotny, a poza nimi często pomijany. Stereotypowy absolwent elitarnej brytyjskiej szkoły z internatem jest bowiem dobrze wychowany (o tym słyszeli obcokrajowcy), ale często również tępy (o tym niekoniecznie). Dobrym przykładem jest grany przez komika Harry’ego Enfielda Tim Nice-but-Dim (Tim Miły-ale-Tępy), fikcyjny Old Ardinian, czyli absolwent Ardingly College. We wspomnianych szkołach nie chodzi więc tyle o poziom kształcenia, będący kwestią drugorzędną, a o znajomości i zbliżenie do siebie przyszłych zawiadowców imperium. Jak komentowałem u profesora Święcickiego, znamienne jest to, że jeszcze w latach osiemdziesiątych uczeń takiej szkoły otrzymywał na początek roku książeczkę z danymi kontaktowymi rodzin wszystkich kolegów ze szkoły.

Pokuszę się jednak o stwierdzenie, że public schools z klasycznych kuźni elit przekształciły się już w coś nieco innego. Na przestrzeni ostatnich paru dekad czesne przekroczyło możliwości (a nierzadko i wyobrażenia) klasy średniej, która dawniej stanowiła trzon absolwentów. Opłata za tutejszy odpowiednik semestru (tak zwany term - w roku szkolnym są trzy termy) może dziś wynosić kilkanaście tysięcy funtów. Jak zdarza się komentować przedstawicielom poprzedniego pokolenia absolwentów, niezdolnym do wysłania pociech do szkół, które sami kończyli, kampusy public schools są dziś pełne przede wszystkim dzieci oligarchów, arabskich szejków i innych miliarderów z całego świata, a także ochroniarzy i nowoczesnych zabezpieczeń. Promowana globalnie marka służy więc drenażowi pieniędzy z kont obcych bogaczy [4], przy czym oczywiście wykształcenie ich dzieci "po brytyjsku" to wartość sama w sobie, a aspekt integracyjny wciąż jest istotny - Wielka Brytania ma wszak interesy na całym świecie i ktoś musi nimi zawiadywać, najlepiej po znajomości. Jednak jeśli chodzi o zarząd miejscowy, to środek ciężkości przesunięto gdzie indziej.

Jak z dumą donosiły tutejsze media, udział absolwentów szkół powszechnych wśród brytyjskich parlamentarzystów stale rośnie i wynosi dziś 54%. Czy znaczy to, że definitywnie porzucono podziały, a brytyjskie elity wymieszały się całkiem z ogółem społeczeństwa? Nie bardzo, bo choć współcześni brytyjscy politycy stale lansują się na tym, że posyłają dzieci do szkół powszechnych, to w obliczu ścisłej rejonizacji są to po prostu szkoły z okolic, w których byle mieszkanko może kosztować miliony funtów. Aspekt integracyjny pozostał nietknięty - dzieci bogatych elit chodzą do szkoły wyłącznie z dziećmi bogatych elit. Biedniejszym pozostaje bardzo uważne łowienie okazji i studiowanie lokalizacji szkół i ich rejonów przy okazji przeprowadzek, jeśli chcą mieć jakąkolwiek nadzieję na wysłanie dzieci do szkoły o w miarę przyzwoitym poziomie. Droga do awansu według uzdolnień pozostaje jednak ściśle ograniczona, choć kolejnym rządom konserwatywnym zdarza się nęcić wyborców odkręceniem kurka.

W tej perspektywie nie dziwią mnie wcale uzasadnione zachwyty moich uniwersyteckich współpracowników nad wciąż wysokim poziomem przybywających tu (z reguły w ramach jakichś programów stypendialnych, bo brytyjskie studia są bardzo drogie) studentów z Polski. W brytyjskim rozumieniu są to bowiem absolwenci całkiem niezłych, selektywnych grammar schools.

 

[1] Konkretnie ukuł je Michael Young, socjolog i polityk Partii Pracy, w satyrycznej książce The Rise of the Meritocracy.

[2] 163 w Anglii, 69 w Irlandii Północnej.

[3] Brytyjskie nazewnictwo bywa tu dla ludzi spoza Wysp wyjątkowo niezrozumiałe. Te elitarne i jak najbardziej prywatne szkoły to public schools, czyli dosłownie "szkoły publiczne", podczas gdy szkoły państwowe to state schools. Chodzi o edukację "publiczną" jako dostępną dla płacącego ogółu (publiki), w odróżnieniu od edukacji zorganizowanej prywatnie (indywidualnie), czyli na przykład przez guwernantki w domu młodego arystokraty. Nazwa stanowi więc kontrast z krokiem stojącym jeszcze wyżej i również kładzie akcent na aspekt integracyjny. Nieco szerzej stosuje się też termin independent schools, czyli szkoły niezależne, co kładzie nieco mniejszy nacisk na elitarność. W ramach takiej terminologii public schools to te najstarsze i najelitarniejsze z independent schools.

[4] Sądzę, że w międzynarodowych rankingach promujących renomę brytyjskich uniwersytetów chodzi w dużej mierze o to samo.



tagi: edukacja  wielka brytania  szkoła 

tomasz-kurowski
20 listopada 2021 11:45
15     1129    9 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

Grzeralts @tomasz-kurowski
20 listopada 2021 12:05

Super, dzięki.

To wprawdzie w tej wersji nie działa w Niemczech w taki sam sposób, ale ich system też jest selektywny właśnie od poziomu ponadpodstawowego.

zaloguj się by móc komentować

tomasz-kurowski @Grzeralts 20 listopada 2021 12:05
20 listopada 2021 12:26

Ja dziękuję za sprowokowanie (jak tego psa Pawłowa) do ułożenia myśli w notkę.

A Niemców nawet bym nie podejrzewał o podobne angielskim sztuczki.

zaloguj się by móc komentować

betacool @tomasz-kurowski 20 listopada 2021 12:26
20 listopada 2021 13:10

Dzięki za "gimnazjalne" świadectwo. Dwoje moich dzieci wspomina to do tej pory jako największy horror swego życia.

zaloguj się by móc komentować

tadman @tomasz-kurowski
20 listopada 2021 16:54

Dziwi mnie powszechne dopuszczenie dialektów i slangu do wystąpień publicznych i mam wtedy kłopot ze zrozumieniem podawanego tekstu, bo uczyli mnie lektorzy stosujący RP. Obniżenie standardów? Kiedyś usłyszałem młodego mieszkańca Liverpoolu w programie BBC i nie zrozumiałem wiele.

zaloguj się by móc komentować

tadman @tomasz-kurowski
20 listopada 2021 17:11

Proszę zajrzeć do poczty.

zaloguj się by móc komentować

tomasz-kurowski @betacool 20 listopada 2021 13:10
20 listopada 2021 19:40

Który aspekt, jeśli można spytać? Dużo zawsze słyszało się o różnej patologii czy nawet przemocy w gimnazjach, czego osobiście nie doświadczyłem (A może to my byliśmy tymi łobuzami? Chyba jednak nie...) i dziwiłem się nawet, że dorośli tak bardzo skupiają się zwłaszcza na tym dręczeniu młodszych kolegów przez gimnazjalnych trzecioklasistów. Rozumowałem, że przecież to młodzież tylko rok starsza niż ósmoklasiści poprzedniego systemu, więc skąd ta nagła przemiana w potwory? Może jednak to moje doświadczenie jest mniejszościowe, choćby właśnie przez to, że przechodziliśmy z podstawówki do gimnazjum niemal całymi klasami i chroniły nas istniejące już między-uczniowskie przyjaźnie i zażyłości.

Tak czy inaczej, mało kto był zadowolony z gimnazjum.

zaloguj się by móc komentować

tomasz-kurowski @tadman 20 listopada 2021 16:54
20 listopada 2021 19:44

Myślę, że w założeniu nie tyle obniżenie co odwrócenie standardów. To znaczy w liberalnych czasach obnoszenie się z łatką klasowej elitarności robi za faux pas i nawet elitarne instytucje starają się jak mogą, żeby podążać za trendami i pokazywać jakie są pospolite, co (jak wszystko) najłatwiej dokonuje się powierzchownie, na przykład przez akcenty.

Odpisałem na priv.

zaloguj się by móc komentować

tadman @tomasz-kurowski 20 listopada 2021 19:44
20 listopada 2021 20:11

Dzięki, a przy okazji to było trafienie w samą 10-tkę. :)

zaloguj się by móc komentować

SalomonH @tomasz-kurowski 20 listopada 2021 19:40
20 listopada 2021 22:19

Gdy moje dzieci szły do gimnazjum, to szkoły były pilnowane, żeby koniecznie wymieszać klasy, przechodzenie całymi klasami było wprost zakazane. Córka, starsza, dotrwała do połowy drugiej klasy, nie miała lekko, bo miała dobre wyniki, a nie była kujonem, w drugiej klasie odmówiła chodzenia do szkoły, doświadczała tam przemocy, gdy poszedłem rozmawiać z nauczycielami i dyrektorem, ten stwierdził, że nic nie jest w stanie zrobić i zaproponował, żeby córka przyniosła zwolnienie od psychiatry z powodu depresji, a on ją jakoś przepchnie, zaocznie. Nic nie zmyślam, tak było. Pamiętam scenę, kiedy dyrektor taje mi swoją wizytówkę i mówi, że jakby się coś działo złego, to żebym się kontaktował. Ja mu na to, że się dzieje i właśnie jestem, a on mi na to: Ale co ja mogę zrobić... Uruchomiłem swoje układy, znajomości, szukałem... Przeniosłem ją do innego gimnazjum, gdzie trafiła do klasy, która jako jedyna w tamtej szkole, potajemnie i wbrew zaleceniom, przeszła w całości z podstawówki, były to głównie dzieci lokalnych, można powiedzieć elit, właściwie to nawet nie lokalnych, dzieci artystów, filmowców, przedsiębiorców. Syn, młodszy, od razu poszedł do tamtego gimnazjum, chociaż nie było to w rejonie, ale córka przetarła mu szlaki :) To gimnazjum było wyjątkowe głównie z powodu pani dyrektor, która była mądrą i odważną osobą, myślę, że rodzice dzieci też mieli na to wpływ.

zaloguj się by móc komentować

betacool @tomasz-kurowski 20 listopada 2021 19:40
20 listopada 2021 22:28

Duże kłopoty z rówieśnikami i rówieśnicami. Materiał na niezły artykuł, który ze względu na swój obecny dobrostan mentalny  jednak sobie odpuszczę.

 

zaloguj się by móc komentować

tomasz-kurowski @tadman 20 listopada 2021 20:11
21 listopada 2021 06:29

Proszę bardzo. Świat bywa mały.

zaloguj się by móc komentować

tomasz-kurowski @SalomonH 20 listopada 2021 22:19
21 listopada 2021 06:31

Ciekawe, może wzięto się za intensywniejsze mieszanie na podstawie doświadczeń pierwszych lat reformy? Ostatecznie być piątym kołem u wozu doklejonym do klasy, która zna się od sześciu lat to pewnie też żadna przyjemność.

Nam wyjątkowo się to wszystko rzucało w oczy, bo wielu z nas miało i starsze rodzeństwo, które dopiero co kończyło siódme i ósme klasy w tych samych pomieszczeniach, w których my uczęszczaliśmy do świeżo utworzonego gimnazjum.

zaloguj się by móc komentować

tomasz-kurowski @betacool 20 listopada 2021 22:28
21 listopada 2021 06:33

Rozumiem. Zresztą nie ma co odbierać dzieciom materiału, gdyby kiedyś same chciały podzielić się jakimiś przemyśleniami.

zaloguj się by móc komentować

SalomonH @tomasz-kurowski 21 listopada 2021 06:31
21 listopada 2021 10:22

Mieszanie klas było wymagane przez kuratorium i kontrolowane, żeby się ta sztuczka udała, trzeba było sfałszować trochę dokumentów... Córka się świetnie czuła w tej klasie, nie było żadnych problemów. Ona jest z rocznika 95, czyli chyba w połowie tej reformy.

zaloguj się by móc komentować

atelin @tomasz-kurowski
22 listopada 2021 11:53

Bo to wszystko po to, aby wyłuskać 007 i Sztirltza.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować